Sprawa Kewina Komara po artykule dziennikarza śledczego, Szymona Jadczaka, rozgrzała całą Polskę.
Według pierwotnej wersji opublikowanej na łamach „WP Sportowe Fakty” bramkarz Puszczy Niepołomice miał zostać zaatakowany w Wiśniczu Małym przez pseudokibiców Wisły Kraków.
Komar na wskutek obrażeń musiał udać się do szpitala, gdzie stwierdzono u niego złamanie kciuka. Po powrocie mieli czekać na niego uzbrojeni w maczety bojówkarze „Młodej ferajny”.
Dopiero później w internecie pojawiły się nowe fakty w tej sprawie, które podważyły wersję Jadczaka.
Kewin Komar zdecydował się przerwać milczenie i w rozmowie z portalem Meczyki.pl podzielił się swoją wersją zdarzeń.
- Miałem wrażenie, że kiedy szedłem z dziewczyną do znajomych, to właśnie dopiero w tym momencie zaczęły się te przyśpiewki. Spojrzałem w ich stronę, ale w żaden sposób nie zareagowałem. Były, że Wisła to jest potęga i tak dalej, a potem zaczęli śpiewać, że „je**ć Puszczę i Cracovię” - opowiadał Dawidowi Dobraszowi młody golkiper.
- Siedziałem z prawej strony ławki. Właściwie na jej brzegu. Jeden z nich stanął przede mną, drugi od prawej ręki. Tak jakby mnie otoczyli. Jeden z nich, ten po prawej stronie, trzymał w ręce piwo. Na pewno był pod wpływem alkoholu. On zapytał mnie: "Co ku**o teraz?". Dostałem od niego cios z prawej ręki i obaj zaczęli mnie atakować. Wstałem i zacząłem się bronić, zasłaniając twarz. Trwało to może kilkanaście-kilkadziesiąt sekund. Zacząłem wymachiwać lewą i prawą ręką, żeby ich odgonić. Wtedy reszta tej grupki, z której oni przyszli przyglądała się temu wszystkiemu. Nagle nastąpiła mobilizacja w tamtej grupce, bo usłyszałem: "Dobra k***a dawaj, jazda z nim". No i wszyscy ruszyli na mnie. Około 20 osób.
- Kolejni napastnicy podbiegali do mnie, wyprowadzając ciosy i kopnięcia we mnie. Próbowałem zasłaniać twarz i zacząłem wyprowadzać ciosy, żeby ich odgonić. Po chwili dalej uciekając, poślizgnąłem się lub przewróciłem po ciosie i przewróciłem się na plecy. Wtedy doskoczyli do mnie i zaczęli mnie kopać oraz obijać.
Następnie 20-latek opowiedział o sytuacji, która wydarzyła się przed jego domem.
- Wyszliśmy i pojechaliśmy wszyscy do domu. Podjechaliśmy, weszliśmy, spokojnie układaliśmy się już do snu. I nagle przez uchylone okno usłyszałem, że pod pokój mojej dziewczyny podchodzą jakieś osoby i po cichu między sobą rozmawiają. I nagle jeden z nich krzyknął: „Dobra ku**a, wjeżdżamy mu na chatę”. Nie jestem w stanie powiedzieć, ilu ich było, było ciemno. Szybko wstałem z łóżka i po domu biegłem do wszystkich mieszkańców, żeby zapalili światła w pokojach i na zewnątrz. Zapaliliśmy i wtedy ci goście, którzy byli pod domem, uciekli w las. Było wtedy widać ich sylwetki i znikli. Wtedy mama mojej dziewczyny zadzwoniła po policję.
Cały wywiad dostępny do przeczytania TUTAJ.